fot. 123RF/PICSELL
Cena 10 dolarów za 111-letnią willę wygląda naprawdę podejrzanie. Prawie 40 złotych za wiekową rezydencję od razu każe podejrzewać jakiś podstęp. Jak się jednak okazuje, budynek położony w Montclair, New Jersey, USA był w całkiem niezłym stanie i wcale to nie wiek był powodem tak niskiej ceny.
Montclair to malownicza miasteczko, położone z dala od pełnych zgiełku metropolii. Idealne miejsce dla kogoś, kto chce założyć rodzinę lub po prostu cieszyć się urokami życia. Z podobnego założenia mógł wyjść Dudley S. van Antwerp, uznany lokalny architekt, który w 1906 roku postanowił wybudować tam dom. Nie byle jaki dom – ogromną, wygodną rezydencję. Mieściła się ona przy Pleasant Avenue, czyli alei Przyjemnej.
Kolonialna willa licząca ponad 370 metrów kwadratowych położona była na hektarowej działce. Miała sześć sypialni i 3 łazienki. Nie brakowało w niej udogodnień takich jak kort tenisowy, domek dla gości czy nawet… własna powozownia, którą pewnie można by przerobić na garaż. Cena rynkowa posiadłości szacowana była na jakieś 1,4 mln dolarów. Dlaczego więc kosztowała tylko 140 tysięcy razy mniej?
Pierwszy właściciel domu przysłużył się społeczności Montclair, projektując m.in. tamtejszy kościół. Spod jego ręki wyszedł również klub jachtowy położony w Bayside, na Long Island w Nowym Jorku. W ogromnym domu mieszkał m.in. Aubrey Lewis – pierwszy afroamerykański sportowiec, który został kapitanem drużyny lekkoatletów Notre Dame Fighting Irish, a później został uczestnikiem pierwszego programu szkoleniowego FBI, przeznaczonego dla czarnoskórych osób.
Po śmierci Lewisa teren kupił deweloper — BNE Real Estate Group – z zamiarem zburzenia budynku i wybudowania na jego miejscu ośmiu nowych domów. W momencie zawierania umowy, inwestor zgodził się, by z uwagi na dorobek architekta i historię jej mieszkańców, wspaniała willa została uznana za zabytek historyczny, na czym zależało tamtejszej komisji ds. ochrony historycznej. Zgodnie z postanowieniami umowy, firma deweloperska przez 60 dni miała ogłaszać w lokalnej prasie możliwość nabycia domu. Dopiero po tym czasie można było go wyburzyć, gdyby nie znalazł się żaden nabywca.
Budynek został wystawiony na sprzedaż za 10 dolarów. Co ważne dla tej historii – tylko sam dom został wystawiony na sprzedaż. Atrakcyjna oferta nie dotyczyła ziemi, która miała zostać w rękach dewelopera. Ktokolwiek kupiłby taki dom, nie mógłby w nim zamieszkać, dopóki budynek znajdował się „na swoim miejscu". To oznaczało, że potencjalny nabywca musiał przenieść całą nieruchomość gdzie indziej. W ten sposób wygrywać miał każdy: BNE odzyskałoby grunty, miasto zachowałoby cenny zabytek, a kupujący miał własny dom.
Na tym nie kończy się jednak lista warunków, jaką musiał spełnić potencjalny nabywca. Budynek musiałby zostać przeniesiony nie dalej niż 400 metrów od prawidłowej lokalizacji. Koszty całej operacji pokrywał oczywiście kupujący. Śmiałek, który zainwestuje w nieruchomość, miał otrzymać od sprzedawcy 10 tys. dolarów, na pokrycie kosztów relokacji. Szczodrze z jego strony, prawda? Nie do końca – wyliczenia wskazują, że tak „przeprowadzka” kosztować mogła nawet 200 tys. dolarów. To nie jedyne wydatki, z jakimi musiała liczyć się osoba zainteresowana tak kuszącą ofertą. Kupno starego domu zawsze oznacza prace adaptacyjne związane z wymianą czy uwspółcześnieniem instalacji, konstrukcji budynku. Te muszą przebiegać zgodnie z wytycznymi regulującymi możliwość renowacji zabytków, co też zwykle swoje kosztuje.
Nabywca się jednak nie znalazł, za historyczną willę wyburzono. Ostatecznie wygrał deweloper. Tylko zabytku szkoda. Jak się okazuje – to nie pierwsza taka sytuacja w Stanach. W 2007 roku para z Minneasoty przeniosła swój własny dom, po tym, jak jego wartość spadła, na działkę, którą odkupili za 1 dolara. Za przenosiny zapłacili ok. 22 tysiące.
Deccoria.pl