Od kilku tygodni jestem w Webster(Stan Massachusetts)..i ..nie mogę przyzwyczaic się do ciszy panujacej w tym niewielkim miasteczku.Po pełnym zgiełku NY...przeskok olbrzymi. Dookoła pieknie,zielono,kwitna kwiaty w ogrodach,dojrzewają owoce,ogórki rosna jak na drozdzach (szybka wegetacja w tym klimacie).Kabaczki i dynie gubią
kwiaty,zawiązują owoce...Pomidory zielenieją..lilie pod płotem rozkwitają,przekwitaja..Pszczoły pracowicie spedzaja dni...I jest jakos sennie....Zabudowa miasteczka w wiekszosci jednorodzinna..Sporo domów na sprzedaż,trochę opuszczonych przez włascicieli...kilkanascie znika rozjeżdzonych przez spychacze,dżwigi...koparki.Tych mi najbardziej żal..Myslę:ktos to zbudował,,tętniły
życiem,radoscią,smiechem dzieci..i......cos sie kończy,nieodwołalnie ,..nieodwracalnie..Młode pokolenie znika w dużych aglomeracjach miejskich(praca,praca)....Życie toczy się dalej..Hm..najwyraźniej małe miasteczka nieco mnie rozstrajają..Za 2 dni wracam do NY..